Mnie to trafiło jakiś czas temu. Zaczęło się całkiem niewinnie - od robienia porządków z wzorami, które posiadam na dysku zewnętrznym. Przeglądanie... kasowanie tego co już nie jest całkiem w moim guście (bo przecież gusta się zmieniają) i układanie w nowe foldery tego co mam.
I tak trafiłam na całkiem niepozorny hafcik. Liść. Jeden z wielu w jakiejś francuskiej gazetce. I musiałam, no po prostu musiałam odłożyć wszystko co do tej pory było haftowane i go mieć. Tu i teraz...
Tylko sześć kolorów mulin a mnie oczarowało...
Dwa wieczory z igłą i nitką, potem jeszcze jesienny spacer z chłopakami i zbieranie liści, i hafcik mia sesję fotograficzną rodem "praca domowa u Jarzębinowej" ;)...
Powstał w ramce z zestawu, który kiedyś dawno temu, gdy rozpoczynałam zabawę z krzyżykami, zakupiłam za śmieszne pieniądze na ebayu...
Taki gotowiec do powieszenia na ścianę. Kanwa już przyklejona do ramki, pianka pod spód i tekturowe plecki.
I teraz wisi sobie w sypialni i cieszy me oko, a i na sercu jakoś tak lżej, bo tą swoją nagłą zachciankę zaspokoiłam :)
A że listek niewielki to w sam raz na zabawę u Heather z bloga Stitching Lotus się nadaje...
Pozdrawiam Was serdecznie i do następnego razu :*
***
Wszystkim chorym życzę wyzdrowienia, a tym co się jeszcze trzymają - niech wirusy Was omijają. Ja już na szczęście z tego najgorszego stanu wyszłam. Nie jestem jeszcze co prawda w szczytowej formie, ale już jest o niebo lepiej niż było. Bardzo dziękuję za życzenia powrotu do zdrowia.